"Pogłaskać las"
Katarzyna Żaczkiewicz
Wysokość - 21metrów, czyli prawie siedem pięter,
średnica w najszerszym miejscu - 17,6 metrów.
W środku rozgrzane powietrze.
To wszystko pilot ma nad głową,
a pod nogami - dachy domów, drzewa, pola, jeziora...
Balon "Harcerz" z Harcerskiego Klubu Balonowego w Krakowie lata już trzeci rok. Ma na swoim koncie największą częstotliwość startów w Polsce - średnio dwa na tydzień. Dość sfatygowany, jak na balon, osiąga jeszcze sukcesy międzynarodowe. Tej jesieni zdobył drugie miejsce w Zawodach o Puchar Przyjaźni. w Czechosłowacji.
ZŁE TRAKTOWANIE
W tym roku "Harcerz'" pierwszy raz wyjechał za granicę. Z przebyciem granicy państwa, nie w górze, lecz w samochodzie balon miał wiele trudności. Urzędnicy celni jeszcze w Krakowie nie wiedzieli w jaką rubrykę go wpisać, podobnie jak fachowcy od ubezpieczeń. Kwalifikują więc jako kuriozum najwyższego rzędu. "Harcerz" płaci zatem najdroższe, ze wszystkich obiektów latających nad naszym krajem, ubezpieczenie. Jego opiekunowie, udając się do Czechosłowacji byli. przekonani że zostanie warunkowo odprawiony na granicy. Tam powiedziano ekipie obsługującej "Harcerza", że powinni byli załatwić celne formalności w Krakowie. Postali trochę, pogadali, jak rodak z rodakiem, i w końcu "Harcerza" odprawiono, ale nie do Krakowa tylko dalej do kolegów - Czechów. Czesi elegancko zasalutowali, nie wydziwiali nad balonem, tylko kazali sobie zapłacić 300 koron za obsługę radiostacji. Ekipa wyciągnęła swoje kieszonkowe, zarobione w pocie czoła w czasie pokazów tej staroświeckiej, nadmuchiwanej zabawki.
Nad Pragą harcerze z "Harcerza" ujrzeli dwa kolorowe balony. Pilot - Marek Michalec zadrżał: "Czyżby zaszła pomyłka w zaproszeniu?" Zawody miały, odbyć się w Taborze, nie w Pradze. Gdy dojechali na miejsce startu okazało się, że te dwa balony właśnie' spokojnie zdążały na lotnisko taborskiego aeroklubu. "Harcerz", choć staruszek dał radę sześciu innym, młodszym balonom. Oczywiście polska załoga bardzo przyczyniła się do sukcesu. - Nie chwaląc się jesteśmy chyba najodważniejszym narodem zwierza się Marek kwatermistrz Klubu, kwestor i pilot zarazem. - Granica ryzyka została przez nas przesunięta niemal do punktu niemożności. Wybraliśmy właściwą wysokość, czyli dostaliśmy się w strefę wiatru, którego kierunek nam odpowiadał. Rzucaliśmy markery z wysokości 500 metrów ż dokładnością do 13 metrów do celu. Utrzymywaliśmy się podczas zawodów stale na drugiej pozycji, więc zwycięstwo nie było przypadkowe.
Wcześniej, przed sukcesem w Czechosłowacji; "Harcerz" zapraszany był na zawody do RFN i do Szwecji, ale nie znalazł się w puli dewizowej Wydziału Zagranicznego Głównej Kwatery ZHP. Cóż, wydział planuje na rok, a zaproszenia przychodzą zaledwie dwa miesiące przed imprezą.
STRACH
Czy bali się kiedykolwiek? Stale boją się, żeby widzowie na pokazach nie podeszli zbyt blisko, gdy ogień palnika zionie na pięć metrów. Boją się, by nie spalić powłoki, gdyby obsługujący przez moment zainteresował się pytaniami gapiów. Marek Michalec, zanim pierwszy raz wsiadł do kosza, czuł lęk wysokości. Gdy popatrzył w dół, wydawało się jakby stał na balkonie, strach minął. Kiedyś wsiadł do balonu wytrawny pilot, latający na myśliwcach i przez cały lot siedział na dnie kosza blady i niemal zemdlony. W samolocie nie można nigdy popatrzeć bezpośrednio w dół. W kabinie ogląda się tylko horyzont dookoła kadłuba.
Najniebezpieczniejsze dla balonów są druty wysokiego napięcia, zwłaszcza gdy lata się nisko. Ale to niskie latanie sprawia największą przyjemność.
"Można dłonią pogłaskać wierzchołki drzew" - stwierdza Czesław Przybytek, należący do starej kadry klubowiczów.
- Tysiąc, nawet tysiąc pięćset metrów to wysokość na której może się coś stać, może ale nie musi, nie powinno. Wypadki w tym sporcie też. się zdarzają. Rozdarcie powoki, pęknięcie lin. Nawet ze spadochronem trudno wyobrazić sobie że człowiek wyjdzie cało bo przecież balon nie ma właściwie prędkości początkowej, skaczącemu brakuje "rozbiegu". Gdy lata się na wysokości 300 metrów, wtedy ryzyko polega na tym, że do końca, trzeba trzymać się balonu. Spadochron na pewno się nie rozłoży. Najczęściej lata się spokojnie, jeśli wiatr za bardzo nie wieje, nie kołysze koszem. Ciszy nie ma, gdyż prawie cały czas pracują palniki.
BEZ AROGANCJI
Załoga rozkładająca "Harcerza" zawsze ubrana jest w mundury, dla podkreślenia przynależności. Ludzie z Klubu są dumni, że wysiłkiem i uporem zdobyli balon, że potrafią go obsługiwać i utrzymać w dobrym stanie. Owa duma to nie pycha, jak część widzów z ziemi mogłaby sądzić. Wojtek Bąk ten najważniejszy z baloniarzy, wyrażnie powtarza "Ci którzy zostają na ziemi, nie rozumieją, ile pracy musimy włożyć by balon latał". Patrząc z boku wydaje się. Że ekipa napełniająca ciepłym powietrzem powłokę, nie chce rozmawiać, bo zarozumialstwo ją rozpiera. Odmawia pokazania "Harcerza", czy lotu, bo ma takie widzi-misię. Padały wielokrotnie oskarżenia o arogancję. Na przykład na zbiórce pod Grunwaldem w zeszłym roku. Rozłożyli wprawdzie sprzęt, ale szybko go zwinęli i wrócili do siebie. Wtedy, pod Grunwaldem zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Pokazaliśmy balon, zgłosiliśmy do lotu pół godziny przed startem ale nie uzyskaliśy , zgody, z powodu złych warunków atmosferycznych. Czekaliśmy pół dnia i dopiero wtedy ruszyliśmy do Krakowa na kolejną zaplanowaną imprezę. Sama benzyna kosztowała prawie 6 tysięcy złotych, przejechaliśmy około tysiąca kilometrów, nie spaliśmy dwie doby, zatwierdzaliśmy plan pokazu w Warszawie. Nie mogliśmy złamać przepisów tłumaczy z emfazą Wojtek Bąk szef instruktoratu lotniczego Krakowskiej Komendy ZHP. Każdy start musi być ponadto zatwierdzony dwa tygodnie wcześniej przez Ministerstwo Komunikacji. Godziny i miejsca startu nie wolno zmieniać. Jeśli ktokolwiek zaprasza "Harcerza" z ekipą na pokaz, powinien zgłosić się do Klubu przynajmniej 15 dni przed planowanym widowiskiem. Inaczej spotka się z odmową. Oprócz zezwolenia ministerialnego należy postarać się takze o zgodę własciciela terenu, obowiązkowo załatwić trzeba podpis i opiekę Straży Pożarnej, służb porządkowych, pogotowia ratunkowego i kilka innych "papierów". Balon - zdawałoby się - zabawka dla harcerzy, a każde niedopatrzenie może skończyć się tragicznie. Dlatego o wypadku w Bielsku-Białej instruktorzy mówią niechętnie.
XII Festiwal Teatru Lalek przebiegał spokojnie przez dwa dni. Trzeciego ranka w czasie ostatniego lotu, już po osiagnięciu sporej wysokości ekipa zauważyła, że do jednej z ozdobnych szarf przyczepiła się mała dziewczynka. Znajdowali się w śroku miasta nad dachami i nigdzie nie mogli lądować. Krzyczeli tylko do małej, zeby trzymała się z całych sił. Gdy znaleźli się nad dużym płaskim dachem, pozwolili dziewczynce skoczyć. Tej, 6-letniej smarkuli zachciało się zostać drugą Pipi. Nic się jej nie stało, była bardzo szczęśliwa, w przeciwieństwie do pilota i reszty załogi. Lokalna prasa rozdmuchała sprawę, rozpisywano się "co by było, gdyby" i winiono za incydent krakowski Klub. A przecież to służba porządkowa nie dopilnowała miejsca startu. Zbyt blisko dopuściła widzów.
POMYSŁY
Dlaczego krakowscy harcerze wybrali ze wszytkich latajacych zabawek właśnie balon ? Odpowiadają na to pytanie róznie. "lotnie już były, to jest coś ciekawego, innego", "pozazdrościliśmy jedynego wówczas balonu - "Canon", Wojtek Bąk wymyślił..." I to wszystko jest prawda, ale dorzucić należy do pełnego obrazu narodzin "Harcerza" kilka ważnych szczegółów. Otóż na jednym z sejmików lotniczych w 1983 roku, pułkownik w stanie spoczynku - druh Świątek zaproponował, aby zainteresowano się 30 rocznicą śmierci sławnego pilota balonowego - Franciszka Hynka. Zginął w 1958 roku pod Gdańskiem, urodził się w Krakowie i dlatego te dwa środowiska rozpoczęły harcerską rywalizację kto szybciej, lepiej, dokładniej zdobędzie, zrobi czy kupi balon i ułoży interesujący program imprez. Krakusy zbierali "cegiełki" - darowizny i bardzo intensywnie pracowali przez cały 1982 i 83 rok, by w ciągu kilkunastu miesięcy zamówić i kupić u Węgrów wymarzony montgolfier. Latają nim już trzy lata, jak się rzekło, a Gdańsk sprawi sobie własny "pojazd" dopiero w początkach przyszłego roku.
Największym sukcesem Harcerskiego Klubu Balonowego jest po prostu latanie. Zwykłe, treningowe i jak to nazywają "ojcowie" "Harcerza" - latanie propagatorskie. Bo nie o wyniki sportowe chodzi, ale o popularyzację zapomnianego sportu, a może lepiej - rozrywki.
Drużynowi, harcerze szeregowi, instruktorzy z Klubu Balonowego to uczniowie, studenci, dyrektorzy, nauczyciele. Mają kilka niewinnych marzeń: przelecieć nad Tatrami (z okazji przelotu balonu "Gwiazda Polski"), wziąć udział w maratonie balonowym w Czechosłowacji nad Bałtyk, spotkać się z czołówką światową na wielkiej imprezie Mistrzostw Europejskich Balonów na ogrzane powietrze, gdzie będzie startowało nie 7 jak w Czechosłowacji, nie 12 jak na Święcie Głosu Robotniczego", ale 200, może 500 latających pojazdów z całego kontynentu. I nie mają tu na myśli najsłynniejszych zawodów o puchar Gordon Benetta w USA, lecz Mistrzostwa organizowane w Lesznie, w przyszłym roku. I jeszcze jedno, zbliża się odejście "Harcerza" na emeryturę. Wojtek Bąk i jego koledzy mówią już o "następcy". Mają dla niego imię zwyczajne - "Kraków"
Katarzyna Żaczkiewicz (autor)
Zdjęcia: Mirosław Stępniak
"Na przełaj" - 06.12.1987 r. |