PO PROSTU HARCÓWKA
hm. Janusz Wojtycza HR
(poniżej: rysunek z "Czerwonej Kroniki")

Aby wrócić do mrocznej krainy mojego harcerskiego dzieciństwa, schodzę kilka stopni w dół i oto na zakręcie schodów z mroku wylania się lilia z lotniczą szachownicą. Czerwone pola to "oczy" - znajdują się w poziomie. Jeszcze kilka schodów i dotykam ręką korby, otwierającej drzwi do królestwa moich wspomnień. Mógłbym łatwo, zamknąwszy oczy, wyobrazić sobie, że jestem na pokładzie lodzi podwodnej lub statku kosmicznego.
Oto wchodzę do użytkowanego przez nas schronu pod przedszkolem przy ul. Grottgera, jakich wiele służyło w latach sześćdziesiątych drużynom za harcówki. Pamiętam ją jeszcze z czasów, zanim nasz drużynowy - architekt przeprojektował pierwsze pomieszczenie na "salon" z parkietem, ale to było później, już po wręczeniu szczepowi sztandaru, który tam na najbardziej honorowym miejscu wisi w gablocie. Z kąta patrzą na mnie godła zastępów, umieszczone na białych i czarnych polach wokół kominka. Malowanie to przypomina "karawan" lotniskowy, służący na lotniskach sportowych kierownikowi lotów. Kwadraty przechodzą na ścianach w pasy. Pod ścianami lawy. Może za chwilę wejdzie tu zastęp, aby odbyć obrzędową zbiórkę lub kominek. To tu wręczono mi kiedyś chustę i kartonik, na którym obok kawałka wstążki w kolorze drużyny i jej hasła sztandarowego napisano: "Żyjesz w szczepie i pracujesz dla szczepu, twoje radości są radościami twoich braci a twoje smutki ich smutkami. Wszystko, co jest niewygodą, przykrością, cierpieniem to próba naszego uśmiechu. Nie bądź dla szczepu uciążliwym intruzem".
Reflektor pamięci odstania jedne partie ścian, inne zaś pomija. Gdzie wisiały orzeł, krzyż harcerski, portrety założycieli czy bohaterów - nie pamiętam, znikły gdzieś w mroku niepamięci.
Chodźmy dalej. Środek następnej sali zajmują stoły pokryte gumolitem. Razem z towarzyszącymi im taboretami stanowią jej najważniejsze wyposażenie. Na ścianach miękkie plansze, a na nich plany i nowości z zakresu techniki lotniczej. Wiszą tu także szafki z narzędziami modelarskimi, stoi regał z pólkami. Gotowe modele leżą na rozciągniętych pod sufitem od ściany do ściany żyłkach. Na jednej ze ścian plansza, obrazująca trasę zwycięskiego lotu bohaterów szczepu. Służy ona jednocześnie jako tablica punktacji zastępów oznaczonych na niej kolorowymi samolocikami. Tu następowało pierwsze spotkanie z małym lotnictwem, ale tu także rezydował sklepik z umundurowaniem. Tu przed uroczystą zbiórką można było zajrzeć do opasłej kroniki i chłonąć strzępki historii szczepu zawartej w komentarzach starszych druhów. Tu odbywał się niemal obrzęd przygotowania do wyprowadzenia sztandaru. Wypraszano postronnych. Honorowi członkowie pocztu rozkładali na stołach białe prześcieradło, a dopiero potem cały czas w białych rękawiczkach wyjmowali z gabloty sztandar i skręcali drzewce. Sztandar byt zawsze otoczony najwyższym szacunkiem. Ze wszystkiego: od sprowadzonych z zagranicy materiałów i całych korowodów z Jego wykonaniem, aż do specjalnego zwężającego się ku górze drzewca i zwieńczenia zawierającego akt fundacji tchnęło Jakaś wyjątkowością i nieprzemijająca wartością. Może właśnie dzięki temu, kiedy szczep uległ podziałowi, żadna z powstałych w ten sposób jednostek nie zmieniła barw, ani nie ufundowała sobie nowego sztandaru, przekazując co roku sztandar w dniu 30 kwietnia po capstrzyku kolejnemu z trzech szczepów. Zakładano też proporce na werble i do fanfar. Ambicją szczepu było posiadanie orkiestry złożonej z minimum 4 fanfarzystów i 4 werblistów. Tymczasem na podwórku zbierał się szczep - 3 drużyny harcerskie i 3 zuchowe - zawsze ponad 120 harcerzy i zuchów. Do tradycji należało, że wszyscy - od najstarszych do najmłodszych byli umundurowani w mundury polowe, tj. z krótkimi spodniami, a harcerze posiadali białe rękawiczki.
Następne pomieszczenie zajmował magazyn z regałem, jakiego nie powstydziłby się najlepszy "puszczański" obóz. Wzorowo ułożony sprzęt dobrze świadczył o realizowanym w praktyce wychowaniu gospodarczym. Mieściła się tu też biblioteka i był przechowywany sklepik. Od regału pilnowanego przez totem pachniało obozem, wojskowymi tornistrami, w które był wyposażony cały szczep i przygodą. Obozy też były wtedy trochę inne. Ale to już zupełnie inna historia.
Z pomieszczenia magazynu wychodził wówczas już nie używany tunel do awaryjnego wyjścia, zakończony studzienką na środku podwórka. Jaką atrakcją było takie wejście do harcówki dla nowo przyjmowanych do drużyny zuchów, sami możecie sobie wyobrazić. Tędy więc, wspinając się po klamrach studzienki, jak tatrzańską granią wracam do obszaru szarej dorosłości, gdzie z całą bezwzględnością panuje rozsądek, praktycyzm i czas.
hm. Janusz Wojtycza HR. "Wytrwała Mewa"
(Artykuł zamieszczony w "Na Tropie" 1985, nr l, s. 20-21) |